Po lekturze
dylogii „Karaibska krucjata” sięgnęłam po nową powieść Mortki bez wahania. Tym bardziej,
że tematyka marynistyczna w jego wykonaniu to jak jazda bez trzymanki i ... hamulców. Odnoszę wrażenie, że autor świetnie bawił się pisząc tą książkę, co
jest dla mnie jedynym z głównych wyznaczników dobrej komedii przygodowej. Należy
spodziewać się absolutnie wszystkiego i absolutnie niczemu nie należy się
dziwić.
Świat w
powieści został tak skonstruowany, że właściwie wszystko jest możliwe. Przenikające
się światy równoległe są świetnym punktem wyjścia do skomplikowania sytuacji na
morzach i wyspach. Wyskakujący z pentagramu czart z chwostem na ogonie mieści się
w ramach powieści podobnie jak anioły, demony oraz urodzeni piraci sensu
stricto. Piractwo bowiem nie jest sposobem na życie, ale wynika z urodzenia. W
pewnym rejonie świata rodzą się dzieci z interesującymi deformacjami,
predysponującymi do tego rzemiosła. Jakże użyteczny okazuje się bowiem ognisty
oddech przy rapierze czy dodatkowa macka do duszenia przy pistolecie.
Bohaterowie
powieści zostają uwikłani w sprawy istot nadprzyrodzonych, które swego czasu
niechcący przedostały się do innego Planu, a teraz próbują wrócić do siebie
przy okazji organizując mały Armagedon. Kapitan Roland ze swoją morderczą
załogą zostają muszą poradzić sobie z armią aniołów, demonów, morskich
potworów, a przede wszystkim, z własnym upiornym statkiem, który ma na wyposażeniu
Drobiażdżek, jednostkę latającą, las pełen rusałek i stewarda w lśniącej zbroi
gotowego w każdej chwili zaserwować herbatę rumiankową. W takich warunkach nie
trudno o pościgi, pojedynki, walki, spiski, podstępy i oszustwa, czyli wszystko
to w co obfituje życie pirata utrzymane jednak w komediowej tonacji.
Tempo akcji
jest szybsze niż czytanie jednym tchem, język skrzy się od dowcipów słownych i sytuacyjnych,
a jest przy tym tak plastyczny, że bez problemu widziałabym powieść w wersji animowanej.
Wszystkie wątki splatają się ze sobą i zamykają zgrabną historię. Pozostaje
niedosyt, bo chciałoby się jeszcze. Na szczęście Marcin Mortka nie porzuca
swoich bohaterów i planuje powrót kapitana Rolanda i jego świty w kolejnej
powieści. Już nie mogę się doczekać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz