czwartek, 26 maja 2011

Za Ziutą o "Małym realizmie" w fantastyce

Poruszona lekko kwestią, która wykluła się na Forum SFHiH, a potem została uzupełniona przez Ziutę na jego blogu śpieszę dorzucić swoje przysłowiowe pięć groszy.

Bardzo podoba mi się nazwa, którą ukuł Ziuta, więc będę się nią posługiwała i będę przy tym na tyle bezczelna, że nie przytoczę definicji! (odsyłam http://ziutasiedziwi.blogspot.com/ ).
W moich rozważaniach odnoszę się jedynie do pierwszego wyjaśnienia tego zjawiska. Hobbyści byli są i będą i czytają nie tylko fantastykę. Jak się na czymś znasz, to rażą cię błędy, więc je wytykasz. W rozmowie przy piwie, w trakcie oglądania filmu, w trakcie przedstawienia - widzisz więcej niż laik, wytykasz błąd. Nie ma o czym mówić. 

Zastanawiam się jednak nad pierwszą kwestią. Jak należałoby postawić pytanie? Jak dużo fantazji przełknie czytelnik czy może gdzie jest granica nie do przeskoczenia? Myślę, że przede wszystkim należy przypomnieć, że choćbyśmy nie wiem jak fantastyczne dzieło stworzyli zarówno autor jak i czytelnik funkcjonują w świecie rzeczywistym. Co ważniejsze. Nasz umysł (nie dotyczy wariatów) również mieści się w świecie rzeczywistym. Możemy go nakarmić wizjami smoków, wampirów, wilkołaków, latających dywanów i magii i on to połknie. Każdy wyobrazi sobie to na swój sposób, ale nikt nie zakwestionuje np. koloru łuski smoka. Jeśli autor napisze, że smok był czerwony albo złoty, nikt nie powie - co za bzdura! Przecież wszyscy wiedzą, że smoki są czarne! Nikt nie wie jak wyglądają smoki - bo smoków jak wiadomo nie ma (chyba, że jest się miłośnikiem portali, które zwykłam nazywać "nie do wiary", gdzie raz na jakiś czas pojawia się rewelacja, że smoki istnieją i mają się dobrze. Co prawda w ciągu kilku tysięcy lat skurczyły się/zmieniły i przystosowały do obecnych czasów,bo po kryzysie ekonomicznym i zmianie stylu życia ludzi, gwałtownie spadła liczba owiec i dziewic). Trzymajmy się jednak pionu ogólnie przyjętego - smoków nie ma. Nikt nie dyskutuje, więc z książkowymi faktami: jeśli zieją ogniem to zieją, jeśli ktoś pisze, że miały futerko to miały, choćby moje doświadczenie czytelnika mówiło, że chyba nie bardzo. Autor tak zdecydował - jego świat. Akceptujesz lub nie. I do tego worka wrzucamy magiczne lustra, latające dywany itd.

Jednak powieści fantastyczne nie składają się w całości z materii li tylko fantastycznej. Bo już fakt, że głównym bohaterem jest człowiek powoduje, że widzimy w nim człowieka. Autor nie pisze - był stworzeniem dwunożnym o wydatnym brzuchu, co świadczyło o jego skłonności do picia bursztynowego trunku. Pisze po prostu "człowiek ów miał wydatny brzuch od picia piwa" - a czytelnik w głowie projektuje sobie wujka Henryka w czapce rogatywce i pludrach. Po doczytaniu, że bohater ma charakterystyczny wąs, dorzuca wujowi także wąs a'la Zagłoba i voila! Mamy bohatera.

Umysł czytelnika zapełnia luki w tekście - nie jest to temat nowy, po wielokroć wałkowany był także przez główny nurt, literaturoznawców, psychologów i inne mądre głowy.  Nie chce go teraz poruszać. Ważna jest świadomość, że zdolność do uzupełniania jest elementem procesu czytelniczego. Zakres uzupełnień w dużej mierze zależy od wiedzy i doświadczenia czytelnika. Jeśli nie znam się na orężu - w trakcie czytania operować będę prostymi symbolami. Wiem jak wygląda miecz, wiem jak wygląda szpada i sztylet. Więc jeśli w tekście pojawi się informacja, że miecz bohatera był dwuręczny po przodkach to wiem, że był coś jak w Krzyżakach. A jeśli będzie coś o tym, że bohater wywijał rapierem to w mojej wyobraźni pojawi się coś na kształt szabli, bo nie wiem jak wygląda rapier ani czym się różni od szabli. I co ważniejsze, moja ignorancja nie będzie przeszkadzała mi dobrze się bawić przy lekturze walk. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Bo bohater może jechać na jaku - a dla mnie jak, bizon i bawół to mniej więcej to samo - duże kudłate zwierze z rogami - w trakcie lektury nie będzie mi przeszkadzała moja niewiedza. I tak wyobraźnia zaprojektuje taki obraz, który będzie odpowiadał temu co czytam korzystając z zasobów mojej wiedzy.

Zdaję sobie sprawę, że może drażnić znawcę niekompetencja autora i błędy, które pojawią się w tekście. Ale autor nie pisze dla pana X. znawcy tematu, ani dla Koła Strzeleckiego z Bzianki Dolnej, tylko dla czytelników ogólnie. Ilość czytelników, która zna się np. na Jakach nie jest duża w stosunku do czytelników, dla których Jak to duże kudłate zwierze. Dlatego nie sądzę, żeby błędy w kształcie zbroi, budynków czy elementów stroju były karygodne. Owszem, miło się czyta książki, gdzie widać ogromną wiedzę autora. Ale przecież powieść to nie egzamin opisowy ze znajomości realiów np. XV Hiszpanii (chyba, że autor wyraźnie zaznacza, że akcja ma miejsce w tych czasach!).
Dla mnie najważniejszy jest kunszt pióra! Jeśli autor napisze, że bohater dziabnął przeciwnika w oko nożem i zrobi to tak, że będę miała gęsią skórkę, to jest mi naprawdę obojętne, czy był to nóż td masła czy do patroszenia ryb.